Samorządowcy postulują, aby przy rozstrzyganiu publicznych przetargów odchodzić od kierowania się wyłącznie ceną. Fachowcy przestrzegają jednak przed popadnięciem w drugą skrajność – czytamy na Portalu Samorządowym.
Choć ostatnio dość powszechna jest tendencja do odchodzenia od ceny jako jedynego czynnika rozstrzygania przetargów, to ciągle pozostaje ona głównym kryterium przy wyborze zwycięzcy przetargu.
– Każdy, kto zajmuje się tego typu działalnością, czuje zagrożenie, że będzie kontrola i okaże się, że coś jest nie tak. Dlatego większość woli nie ryzykować i jako jedyne kryterium przyjmuje cenę – przyznaje Bernadetta Skóbel, radca prawny Związku Powiatów Polskich.
Do bardziej liberalnego patrzenia na przetargi zachęca prezes NIK Krzysztof Kwiatkowski. – Głównym kryterium przy rozstrzyganiu publicznych przetargów powinien być najniższy koszt, a nie najniższa cena – uważa prezes. Powinien on uwzględniać m.in. koszty utrzymania inwestycji. NIK apeluje także o stworzenie urzędu, który kontrolowałby przetargi i na bieżąco udoskonalał prawo z nimi związane.
Potrzeby powołania kolejnej instytucji zajmującej się zamówienia nie widzi dr Jędrzej Bujny z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. – Mamy wystarczającą liczbę instytucji do kontrolowania przetargów i nie ma potrzeby ich mnożyć – podkreśla. Twierdzi także, że kryterium cenowe to w wielu wypadkach najlepsze rozwiązanie. – Jeśli mamy do czynienie z dobrze opisanym przedmiotem zamówienia, to niepotrzebne są nam inne kryteria.
Uważa, że wcale nie trzeba na siłę forsować kryteriów pozacenowych. – Pamiętajmy, że uzasadnienie wyboru przy pozacenowych kryteriach wcale łatwe nie jest i będzie budzić jeszcze więcej pytań i wątpliwości. Cena musi być jednym z podstawowych warunków oceny wyboru wykonawcy.
Zdaniem naukowca wiele samorządów po prostu idzie na łatwiznę i nie przygotowuje odpowiednio przetargów. – A są instrumenty do tego, żeby już na etapie wstępnym dobrze opisać przedmiot zamówienia i wyeliminować nieuczciwe firmy – podkreśla Bujny.
Jak mówi, wymaga to kompetencji i wkładu pracy. – Gdy nie ma się pomysłu, jak zamówienie przygotować i stosuje się jakieś powielone wielokrotnie wzorce, to rzeczywiście wynik może być fatalny. Jeśli dobrze sformułujemy warunki, to podmiot nierzetelny się nie prześlizgnie do udziału w przetargu – przekonuje.
Zdaniem Bujnego samorządy rzadko domagają się choćby szczegółowej analizy kosztorysu. – A nawet jeśli, to często zadowalają się wyjaśnieniami typu: mamy odpowiednio wykwalifikowaną kadrę, stosowne oprogramowanie, wymagane doświadczenie – damy radę! Takie wyjaśnienia się pojawiają i są przyjmowane – mówi.
Podobne zdanie ma Łukasz Bertnatowicz, ekspert BCC. – Większy nacisk powinien być położony na prekwalifkację. Chodzi o to, by do ostatecznej rozgrywki stawali zamawiający, którzy podołają danemu zamówieniu, czyli dysponują odpowiednimi środkami, dają rękojmię, że podołają zamówieniu. Wtedy rzeczywiście niech decyduje cena – podkreśla Bertnatowicz.
Zdaniem prezesa NIK, konieczne jest też wprowadzenie definicji rażąco niskiej ceny. Choć już teraz na tej podstawie można wykluczyć firmę z przetargu, brakuje jednoznacznego sposobu identyfikowania oferty jako rażąco niskiej. – Nie ma definicji rażąco niskiej ceny, przy której wiemy na pewno, że wykonawca nie wykona inwestycji, chyba że z góry zakłada, że nie zapłaci podwykonawcom lub zerwie po jakimś czasie kontrakt. Brakuje pogłębionej oceny możliwości finansowych podmiotów startujących w przetargu – ocenia prezes Kwiatkowski.
Według Bujnego takie pułapki można jednak minimalizować. Jak podkreśla, samorządy nie stosują choćby dialogu technicznego z wykonawcą. Powód jego zdaniem jest prosty – szybciej i łatwiej przeprowadza się przetarg nieograniczony.